niedziela, 24 lutego 2019

Królowa kibli powraca

Jak dziwnie jest wejść na nowo w świat pracy fizycznej, po dwóch latach siedzenia za biurkiem. Byłam wpisana w grafik na kilka ostatnich godzin drugiej zmiany. Oczywiście do ostatniej chwili zastanawiałam się, czy warto ruszyć tyłek z domu - może odwołam, a może powiem, że przyjdę innego dnia.

Zdecydowałam jednak, że co ma być to będzie. Chęć pracy wśród ludzi, z większą aktywnością fizyczną, mieszała się z nabytą w ciągu ostatnich lat aspołecznością. Niełatwa mieszanka. Przybyłam na zmianę odpowiednim marginesem czasu. Zostałam oprowadzona po kawiarni, przekazano mi również koszulę i zapaskę. Wyprasowałam strój roboczy, przebrałam się i poszłam pracować. -No dobra, widzę, że nikogo już nie ma na górnej sali, to pójdziesz tam zamieść podłogę, a później pokażę Ci, gdzie trzymamy rzeczy do mycia toalet, to jeszcze umyjesz kible. Powiem Ci co po kolei trzeba zrobić. I tak oto, na nowo weszłam w świat gastro. Starałam się zamieść podłogę dokładnie i niezbyt długo. -Spokojnie, ja też na początku zamiatałam podłogę przez pół godziny, później wiedziałam co i jak i nie zajmuje mi to dużo czasu.

Pół godziny? Pomyślałam. Na pewno było to tylko słowne wyolbrzymienie. No nic, i poszłam myć te kible. W kiblu czułam się już jak królowa. Od zarania dziejów moim głównym obowiązkiem domowym było mycie toalet, następnie rozwijałam tę umiejętność w moich wcześniejszych gastronomicznych pracach. Zawsze wiedziano, że jak nie ma chętnego do mycia kibla, to można liczyć na mnie. I rzeczywiście, czułam tam jakiś spokój po całym dniu kontaktów międzyludzkich. Czasami uciekałam myć kible, jak widziałam, że ktoś jest zbyt natrętny. O dziwo raz chłopak był tak zdesperowany, aby złapać ze mną kontakt, że koleżanka musiała wejść do toalety i mnie poprosić do kasy, gdzie delikwent czekał. Żałuję, że nie mogłam wyjść ze szczotą w ręce. No nic, delikwent nic nie ugrał. Wracając jednak do kawiarni, po czynności mycia toalet usłyszałam: i co? Udało się? No tak tak, odpowiedziałam, głupkowato się przy tym śmiejąc.

Miałam okazję obsłużyć również kilka stolików. Z uwagi na to, że jestem kulturalną osobą i nabyłam trochę restauracyjnych nawyków, przyjmowanie zamówień wyszło mi świetnie. Gorzej z donoszeniem tych rzeczy. Nie wiem czemu, ale tak się zestresowałam, że mam coś zanieść i inni będą patrzeć mi na ręce, że musiałam mocno panować nad tym, żeby nic mi się nie wypieprzyło. Mam nadzieję, że jest to kwestia do opanowania. W końcu był to pierwszy dzień w nowej pracy, na dodatek w obcym mieście. Jak się nie uda, idę do psychiatry, albo się zwalniam. Będę roznosić ulotki, albo sprzedawać pamiątki. I właśnie w takich momentach chciałoby się schować w tym bezpiecznym biurze, w korporacyjnych procedurach, którymi po pewnym czasie człowiek rzyga. Nigdy nie jest idealnie.

sobota, 23 lutego 2019

Musisz doświadczać, żeby zrozumieć


Marzenia, pragnienia, godziny bujania w obłokach, mogą stać się rzeczywistością. Piszę do Was ten tekst znad morza. Przede mną jeszcze kilka miesięcy doświadczania tego miejsca. I pomyśleć, że jeszcze tydzień temu pakowałam wszystkie niezbędne rzeczy w stolicy naszego kraju. Mieszkam teraz w ładnym miasteczku liczącym ok. 50 000 tys. mieszkańców, w sezonie goszczącym średnio 300 000 turystów, a rocznie 1 000 000.

Od kiedy pamiętam fascynowało mnie morze. Zawsze żałowałam, że urodziłam się po prostu na Mazowszu. Wydawał mi się to tak mało atrakcyjny region. Pochodzenie z małego miasteczka znajdującego się nad morzem, a z małego miasteczka na Mazowszu, to była dla mnie przepaść nie do pokonania. Przez ostatnie dwa lata pracowałam w dwóch różnych biurach w Warszawie. W pierwszym biurze doświadczyłam totalnego mobbingu i najchętniej wymazałabym ten czas z pamięci, natomiast drugie miejsce było zupełnym przeciwieństwem. Odżyłam. Miałam wspaniałych znajomych w pracy. Pomijając brak możliwości rozwoju i monotonność obowiązków po dłuższym czasie, było to świetne miejsce. Nie chodziłam do pracy zestresowana, a to naprawdę duży plus. Lubiłam głośno marzyć przy kolegach i koleżankach. Mówiłam jak bardzo kocham jeść gofry i pączki, że jestem stworzona do prostych prac, a nie do siedzenia w warszawskiej korporacji. Że ja te gofry powinnam sprzedawać! Wszyscy się oczywiście śmiali, a ja dalej snułam marzenia w tej mojej łepetynie. I co? I idę jutro na dzień próbny do kawiarni, w której będę sprzedawać między innymi ten smakołyk.

Oczywiście napiszę jak było na dniu próbnym. Opiszę również jak wygląda poszukiwanie pracy nad morzem. Tymczasem łapię ostatnie chwile komfortu, zanim wyjdę z tej strefy 😀. To był wspaniały tydzień bezrobocia.