piątek, 18 września 2015

Trudne pracy początki

Jakoś od szkoły średniej kiełkowała we mnie myśl, by pójść do pracy dorywczej na wakacje, niestety nie miałam na tyle odwagi, by się za to zabrać, a każdy kasjer, kelner, był dla mnie nadczłowiekiem, o ponadprzeciętnych umiejętnościach. Chociaż ludzie uwielbiali moje towarzystwo, uważali, że jestem pewna siebie i wesoła, ja w głębi duszy wcale się taka nie czułam. Bardzo lubiłam i nadal lubię towarzystwo innych osób, ale myśl, że mam wchodzić w ciągłą interakcje z obcymi ludźmi, i na dodatek wydawać im RESZTĘ jawiła się jako koszmar. Zawsze byłam nogą z matmy i najbardziej w swoim życiu bałam się wszelkich obliczeń. Jednak przychodzi taki moment w życiu młodego człowieka, że po prostu czuje, że do tej pracy powinien iść, na przykład dlatego, że każdy dookoła zaczyna trąbić, że musi wyjść wcześniej z zajęć, bo leci do pracy itp., a zresztą fajnie mieć jakieś swoje, prawdziwie swoje pieniądze, żeby np. kupić prezent rodzicom na święta, nie za ich pieniądze.

Swojej pierwszej pracy, po I roku studiów szukałam tak, żeby jej nie znaleźć. Udało mi się to bez problemu i całe wakacje po I roku przesiedziałam w domu. Niestety w połowie II roku, rodzice już mocno sugerowali, bym tę pracę w końcu znalazła. Wiedziałam, że nie mogę przed tym wiecznie uciekać. Zebrałam się w sobie, napisałam CV  (z zerowym doświadczeniem) i zaczęłam szukać pracy na popularnym portalu gumtree. Pracy zaczęłam szukać na początku maja, mając nadzieję, że do czerwca uda mi się coś znaleźć. W międzyczasie zaniosłam swoje CV do może trzech miejsc w galerii handlowej (nikt się do mnie jednak nie odezwał stamtąd). Cała nadzieja pozostała we wcześniej wspomnianym portalu. 

Oj oferty były przeróżne: roznoszenie ulotek, recepcja, sklepy odzieżowe, gastronomia. Na całe szczęście już po pierwszym dniu poszukiwań, zostałam zaproszona na rozmowę kwalifikacyjną. Rozmowa miała mieć miejsce na lotnisku, bo tam znajdowała się owa kawiarnia. Ależ byłam podekscytowana! Strefa wolnocłowa, lotnisko, prestiż! I to po jednym dniu poszukiwań. No po prostu czad! I rzeczywiście, powiem Wam, chociaż miałam lepsze i gorsze chwile w tej pracy, a tak naprawdę - nie znosiłam jej, to lotnisko miało w sobie coś mistycznego, coś co przyciągało. No i uwielbiałam swoich znajomych z pracy. Gdyby nie wspólne śmiechy z nimi, to nie dałabym rady pracować po 12 h, bywało, że nawet przez sześć dni z rzędu.

Swoje początki w pierwszej pracy i ogólnie życie w niej, opiszę w następnym poście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz