Jakoś od szkoły średniej kiełkowała we mnie myśl, by pójść
do pracy dorywczej na wakacje, niestety nie miałam na tyle odwagi, by się za to
zabrać, a każdy kasjer, kelner, był dla mnie nadczłowiekiem, o
ponadprzeciętnych umiejętnościach. Chociaż ludzie uwielbiali moje towarzystwo,
uważali, że jestem pewna siebie i wesoła, ja w głębi duszy wcale się taka nie
czułam. Bardzo lubiłam i nadal lubię towarzystwo innych osób, ale myśl, że mam
wchodzić w ciągłą interakcje z obcymi ludźmi, i na dodatek wydawać im RESZTĘ
jawiła się jako koszmar. Zawsze byłam nogą z matmy i najbardziej w swoim życiu
bałam się wszelkich obliczeń. Jednak przychodzi taki moment w życiu młodego
człowieka, że po prostu czuje, że do tej pracy powinien iść, na przykład
dlatego, że każdy dookoła zaczyna trąbić, że musi wyjść wcześniej z zajęć, bo
leci do pracy itp., a zresztą fajnie mieć jakieś swoje, prawdziwie swoje
pieniądze, żeby np. kupić prezent rodzicom na święta, nie za ich pieniądze.
Swojej pierwszej pracy, po I roku studiów szukałam tak, żeby
jej nie znaleźć. Udało mi się to bez problemu i całe wakacje po I roku
przesiedziałam w domu. Niestety w połowie II roku, rodzice już mocno
sugerowali, bym tę pracę w końcu znalazła. Wiedziałam, że nie mogę przed tym
wiecznie uciekać. Zebrałam się w sobie, napisałam CV (z zerowym doświadczeniem) i zaczęłam szukać
pracy na popularnym portalu gumtree. Pracy zaczęłam szukać na początku maja, mając
nadzieję, że do czerwca uda mi się coś znaleźć. W międzyczasie zaniosłam swoje
CV do może trzech miejsc w galerii handlowej (nikt się do mnie jednak nie
odezwał stamtąd). Cała nadzieja pozostała we wcześniej wspomnianym portalu.
Oj
oferty były przeróżne: roznoszenie ulotek, recepcja, sklepy odzieżowe,
gastronomia. Na całe szczęście już po pierwszym dniu poszukiwań, zostałam
zaproszona na rozmowę kwalifikacyjną. Rozmowa miała mieć miejsce na
lotnisku, bo tam znajdowała się owa kawiarnia. Ależ byłam podekscytowana!
Strefa wolnocłowa, lotnisko, prestiż! I to po jednym dniu poszukiwań. No po
prostu czad! I rzeczywiście, powiem Wam, chociaż miałam lepsze i gorsze chwile
w tej pracy, a tak naprawdę - nie znosiłam jej, to lotnisko miało w sobie coś
mistycznego, coś co przyciągało. No i uwielbiałam swoich znajomych z pracy.
Gdyby nie wspólne śmiechy z nimi, to nie dałabym rady pracować po 12 h, bywało,
że nawet przez sześć dni z rzędu.
Swoje początki w pierwszej pracy i ogólnie życie w niej,
opiszę w następnym poście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz