czwartek, 8 marca 2018

Czemu ja tak bardzo lubię odkładać?

Marzec...jak spokojne by było moje życie w tym miesiącu jakbym tylko poszła na wszystkie egzaminy w terminie. Albo inaczej - jakie by było złe, gdybym tylko poszła w pierwszym terminie na wszystkie.

Studiuję zaocznie i jestem na II roku magisterki. Od zarania dziejów lubię odkładać wszystko na później, sprawa wygląda podobnie z egzaminami - im później tym lepiej. Od początku studiów nie chodziłam na połowę egzaminów w pierwszym terminie, czego później oczywiście bardzo żałowałam, bo nie obchodziło się bez stresu. Zawsze, ale to zawsze byłam na siebie zła, że nie podjęłam próby zdania wszystkiego na czas. Jednak cyklicznie do tego powracałam. 

W dniu dzisiejszym poszłam zdać egzamin, na który nie poszłam od razu, bo wolałam iść na imprezę biegową. W końcu weekend, co będę się poświęcać na rzecz nauki :D Pierwszy termin był w styczniu, drugi był wyznaczony na marzec. Na facebooku poszła fama, że wykładowca każdego roku daje ten sam egzamin jaki był w pierwszym terminie. W tym wypadku miał to być test jednokrotnego wyboru. Kulturalnie opracowaliśmy wszystkie odpowiedzi, nauczyliśmy się ich w miarę na pamięć i zadowoleni poszliśmy na egzamin w II turze.

Pierwsze moje zdziwienie - egzamin na 20 osób w sali gdzie się mieszczą max 4? O nie...
Grupa zaczęła się zbierać i zaczęliśmy siebie nawzajem pocieszać, że wykładowca zaprosi po trzy osoby, podłoży testy, a jak pierwsza grupa napisze to następna i następna.

Wykładowca spóźnił się 15 minut, powiedział byśmy chwilę poczekali, po czym otworzył drzwi i zaprosił pierwsze 3 osoby. Wszyscy w szoku, ciężko było wyznaczyć trzech pierwszych śmiałków. 
W końcu nadszedł ten czas, że te trzy osoby wyszły z sali i usłyszeliśmy najbardziej gorzkie słowa: EGZAMIN USTNY. Dwie osoby z tej pierwszej grupy nie zdały...no bo jak skoro większość z nas uczyła się odpowiedzi.

Poszłam w trzeciej turze, tylko sama z koleżanką, bo inni intensywnie zaczęli się uczyć. Ja już machnęłam na to ręką. Coś tam wiedziałam, czegoś nie wiedziałam. Egzamin skończył się dla mnie i dla koleżanki negatywnie. Z tym, że koleżanka dołączyła do grupy ubiegającej się o egzamin komisyjny, a mi wykładowca powiedział, że skoro nie byłam na pierwszym terminie, to mogę przyjść na jego dyżur jak już się nauczę. Ja pierniczę, szczęście w nieszczęściu. Jakbym nie zdała w pierwszym terminie i nie zdała teraz w drugim z uwagi na nauczenie się samych odpowiedzi, to tak samo byłabym w ciemnym dupcu. Także moje odkładanie przyniosło w miarę pozytywny efekt, jednak nie pochwalam takich działań. I naprawdę, zaczynam z tym walczyć. Nie chcę być wiecznie nieprzygotowana. Jakbym poszła nauczona w pierwszym terminie, to nie byłoby żadnych zmartwień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz